Polityczny taniec nad trumnami PiS

Ta absurdalna wydawałoby się teza nabiera coraz bardziej realnych kształtów, odkąd Prawo i Sprawiedliwość (PiS) przed rokiem wygrało wybory. Katastrofę samolotu, który leciał na uroczystości do Katynia, gdzie w trakcie II wojny światowej Rosjanie wymordowali polskich oficerów, wyjaśniała rządowa komisja. W 2011 r. stwierdziła, że przyczyną tragedii były liczne zaniedbania i błędy: piloci nie byli dobrze przygotowani do lotu, podjęli złą decyzję o lądowaniu (prawdopodobnie pod wpływem presji osób będących na pokładzie, w tym dowódcy wojsk lotniczych), na lotnisku panowały fatalne warunki atmosferyczne, itd.
Te wyjaśnienia nigdy polityków Prawa i Sprawiedliwości (PiS) nie satysfakcjonowały. Tezę o zamachu lansował przez lata obecny minister obrony narodowej Antoni Macierewicz. To on de facto kierował zespołem tzw. ekspertów - choć żaden z nich nigdy nie zajmował się badaniem katastrof lotniczych - który przekonywał, że na pokładzie prezydenckiego samolotu były wybuchy. Teraz tych "ekspertów" Macierewicz powołał w skład państwowej komisji badania wypadków lotniczych.
Tezę o zamachu lansują również autorzy filmu „Smoleńsk”, który niedawno wszedł do kin i którego pokaz chciał zorganizować w Berlinie nowy polski ambasador, desygnowany przez rząd PiS. Nic dziwnego, że jedno kino po drugim odmawiało w Niemczech jego projekcji. Narzucona w filmie teza jest absurdalna, a sam scenariusz oraz wykonane filmu – fatalne. Aż trudno zrozumieć w jaki sposób wytrzymali jego premierową projekcję we wrześniu ważni oficjele z prezydentem Andrzejem Dudą i premier Beatą Szydło na czele. Z kamienną twarzą opisywali film później w samych superlatywach. Nie można tego inaczej tłumaczyć, jak strachem przed Jarosławem Kaczyńskim, który – choć formalnie jest tylko posłem – to w rzeczywistości stoi na czele państwa, kontroluje rząd oraz prezydenta. Prezes PiS po premierze filmu stwierdził: „To jest film, który mówi prawdę”.
Kaczyńskiemu niezamierzona, przypadkowa śmierć jego brata z powodu pragnienia wylądowania za wszelką cenę w warunkach, w których nie powinno się lądować, nie mieści się w głowie. Dlatego buduje mit heroicznego prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który „poległ” na polu bitwy zamordowany przez Rosjan i Tuska w walce o prawdę.
Ta teoria spiskowa nie najgorzej się przyjmuje wśród Polaków. Według niedawnych sondaży blisko jedna trzecia wierzy, że w Smoleńsku mogło dojść do zamachu. Do przekonania obywateli do tej tezy PiS ma cały arsenał środków – m.in. całkowicie podległe mu publiczne media, z których leje się prorządowa propaganda.
Teraz do uwiarygodnienia swojej tezy o zamachu PiS użył podległą mu prokuraturę. Partia to po dojściu do władzy cofnęła reformę poprzedników i prokurator generalny stracił swoją niezależność.
Zespół w prokuratorze krajowej bada teraz ponownie przyczyny katastrofy w Smoleńsku. Niedawno nakazał ekshumacje 83 ciał (pozostałych trzynaście zostało bowiem skremowanych), w tym Marii i Lecha Kaczyńskich, którzy zginęli w katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem wraz z 94 innymi osobami. Byli wśród nich dowódcy wojskowi, przedstawiciele najważniejszych instytucji państwowych oraz reprezentanci rozmaitych opcji politycznych.
Przeciwko ekshumacji protestuje część rodzin - blisko dwustu krewnych siedemnastu zabitych w katastrofie smoleńskiej. Nie chcą otwierania trumien i kolejnego bólu po stracie bliskich. Ale władza, która zleciła ponowne badania, nie zamierza ich słuchać. Dla PiS i Kaczyńskiego zbyt ważny jest cel polityczny.
Katastrofa smoleńska jest kolejną ze spraw, której PiS używa do podzielenia Polaków. Dla Kaczyńskiego wszyscy inaczej myślący niż on sam, są niewarci uwag. Używa do tego ciężkich obelg, nazywając swoich krytyków komunistami, służącym obcym interesom (a więc właściwie zdrajcom), cwaniakami czy „kolesiami” (to z kolei o sędziach, którzy wydają wyroki, które mu się nie podobają).
Teraz taką samą rolę ma odegrać tzw. mit smoleński. A przecież już i tak z każdym tygodniem polaryzacja w polskim społeczeństwie jest coraz silniejsza. Jedna strona, popierająca rząd PiS, coraz trudniej dogaduje się z drugą i na odwrót – posiadający liberalne i lewicowe poglądy Polacy nie chcą mieć nić wspólnego z tymi, którzy popierają PiS. Polityka i jej język kopie rowy nawet między przyjaciółmi i rodzinami. Doprowadza do rozpadu przyjaźni, a na obiadach rodzinnych w dobrym tonie jest nie rozmawiać o polityce, bo nie daj Boże trafi się na wyznawcę Kaczyńskiego czy członka drugiego, opozycyjnego plemienia i awantura gotowa.
Dzięki tej głębokiej polaryzacji Kaczyński może stosować zasadę „dziel i rządź”. Łatwiej mu kontrolować społeczeństwo i trzymać w ryzach swój elektorat. Swoją partią zaś rządzi jak sektą, w której jest miejsce tylko dla wyznawców jego teorii i metod.
Kaczyński któregoś dnia odejdzie z polityki. Ale pozostawi po sobie skłócone, nieskłonne do dialogu polskie społeczeństwo.